Nam, Puhurim, nie wolno trwonić czasu na sny. Wszak nazywa się je marzeniami sennymi, a marzyć mogą jedynie
najmożniejsi. My nie jesteśmy tego godni, tak samo jak
stąpania po tej samej ziemi, po której kroczą nadobni Wannerowie. Im jedynie przystoi oddawać się rozmyślaniom czy odpoczynkowi. Tak bogowie
stworzyli ten świat, byśmy troszczyli się o ich wybrany lud, a w zamian
mogli grzać się w blasku jego chwały.
Czegóż więcej moglibyśmy chcieć?
Wannerowie to lud doskonały: wysocy, smukli mężowie i delikatne, wiotkie
niewiasty. Sam ich widok napełnia nasze nędzne serca otuchą. Zaiste, tyle nam
wystarcza, niegodniśmy nawet rozmowy z nimi. Możemy jedynie wysłuchiwać poleceń
padających z ich kształtnych, słodkich ust, wprost stworzonych po to, by nam
rozkazywać. Ich wrażliwe uszy nie zniosłyby słowa sprzeciwu, ba, nawet sam
dźwięk naszych ochrypłych głosów mógłby wyrządzić im szkodę!
Wykonujemy zatem wszelkie
polecenia bez szemrania. Do tego nas stworzono, byśmy im usługiwali. Jakże by
to mogło być, gdyby to oni mieli wykonywać ciężkie prace? Jakże to – ich ciała
miałyby się zniekształcać, ich skóra spalać na słońcu i pękać na mrozie, na ich
dłoniach miałyby się tworzyć pęcherze? Bogowie by nam tego nie wybaczyli.
My, Puhuri, chociaż niepiśmienni,
znamy swoje miejsce i dobrze wiemy, jakim prawem mamy się kierować. Z ojca na
syna przekazujemy sobie nasz wewnętrzny kodeks, którego Wannerowie wprawdzie
nigdy nie poznali w naszej formie, jednak muszą być go świadomi, jako że sami
doskonale wypełniają swoją rolę. Może przed wiekami bogowie obdarowali nasze
ludy kodeksami, które pozwalają nam współistnieć bez żadnej szkody, a może
Wannerowie instynktownie wyczuli, że potrzebują naszej troski, opieki i ciężkiej
pracy, by mogli śnić spokojnie i bezpiecznie.
Nam, Puhurim, nie wolno śnić. Nie
wolno nam nawet zmrużyć oka. Wciąż musimy strzec szlachetnych Wannerów przed
niegodziwymi istotami. Tevennyci, dzieci otchłani, te szpetne kreatury o czarnych duszach,
tylko czekają na okazję, by skrzywdzić nadobny lud, odsunąć go od władzy i
przejąć ziemię ofiarowaną im przez bogów.
Ileż my się musimy natrudzić, by
odeprzeć ich podstępne ataki! Każdy z nas strzeże jednego z Doskonałych,
towarzysząc mu na każdym kroku. Jesteśmy przy nich, gdy jedzą; jesteśmy przy
nich, gdy śpią; jesteśmy przy nich zawsze. Strzeżemy ich bezpiecznego snu, sami
nie wiedząc, co to właściwie znaczy – śnić.
Nie potrzebujemy tej wiedzy. My,
Puhuri, pragniemy jedynie dobra Wannerów. Przyjmujemy z ich delikatnych dłoni
napój, który pozwala nam przetrwać noc bez uczucia senności. Gdyby nie geniusz
Wannerów, pozwalający im na stworzenie tej mikstury, nie bylibyśmy w stanie ich
ochronić. Chwała im za to!
Teraz jedynie muszą co wieczór
pamiętać, by podawać nam, nędznym Puhurim, kielich pełen owego napoju, bacząc
przy tym, by nie musnąć przypadkiem naszej parszywej skóry. Rzecz jasna żaden z
nich jeszcze nigdy o tym nie zapomniał, są na to zbyt idealni, by pamięć mogła
ich zawieść. Jednak naszym pokrytymi liszajami ciałami wstrząsają niepohamowane
dreszcze, ilekroć tylko przemknie nam przez pokryte kołtunami głowy cień myśli
o tym, co się stanie, gdy Doskonały powierzony naszej opiece nie ofiaruje nam
kielicha, a my zawiedziemy jego zaufanie.
Nam, Puhurim, nie wolno zasnąć. A
jednak walczę właśnie z ogarniającą mnie sennością, pełen przerażenia, drżący o
los mego Doskonałego. Nie podał mi dziś kielicha, a ja, nie będąc godzien tego,
by doń przemówić, nie mogłem mu o tym przypomnieć.
Pan mój śpi spokojnie, nieświadom
mąk, jakie przeżywam. Kołyszę się w przód i w tył, siedząc przy jego łożu, i
zanoszę się cichym płaczem. Nie chcę go zbudzić; nie wolno mi dopuścić do tego,
by usłyszał mój głos. Jego uszy nie nawykły do słuchania czegoś innego niż
słodkie, melodyjne tony wydawane przez pozostałych Wannerów.
Nie wolno mi zasnąć; a jednak
powoli osuwam się w sen.
Nam, Puhurim, nie wolno spać. Ja tymczasem śpię twardo, w pełni tego świadom. Wiem, kim jestem, dlaczego służę Wannerom, jak powinienem to robić i co robię zamiast tego. Śnię, a mimo to – a może właśnie dlatego? – wiem o wiele więcej.
Śnię o początkach świata. Bogowie w istocie wybrali wówczas jeden lud i stworzyli go jako niemal doskonały, przypominający ich samych. Jednak lud ów wyglądał zupełnie inaczej, niż wiotcy Wannerowie. Był to lud rosły i silny, nie lękający się żadnej pracy, gotów walczyć o to, czego potrzebował, miast czekać bezczynnie, aż otrzyma to od innych.
Śnię o wiekach złotych. Lud wybrany zdobywał wówczas ziemie, uprawiał je własnymi rękoma, wznosił coraz większe miasta. Bogowie byli zeń dumni, stawiali swój umiłowany naród za wzór innym.
Śnię o wiekach złotych. Lud wybrany zdobywał wówczas ziemie, uprawiał je własnymi rękoma, wznosił coraz większe miasta. Bogowie byli zeń dumni, stawiali swój umiłowany naród za wzór innym.
Śnię o wiekach upadku. Zawistne narody nie chciały wówczas słuchać boskich nakazów. Zamiast wzorować się na wybranych, znaleźli sposób, by ich zniewolić. Podstępem dostali się do ich miast i podtruli ich, by zmącić im umysły. Opowiedzieli im własną, stworzoną przez siebie historię, twierdząc, iż to oni pochodzą od bogów, to im należą się wszelkie bogactwa i zaszczyty.
Śnię o wiekach ciemnych. Prawdziwie wybrany lud cierpi pod jarzmem zawistnych trucicieli, którzy wszystko mu odebrali. Postronne narody pragną przywrócić dawny porządek, są jednak oczerniani przed odurzonym ludem wybranym, tak, iż postrzegani są jako nieczyste istoty siejące niepokój i podburzające do przewrotu.
Śnię o wiekach buntu. Krew zawistnych narodów spływa szerokim strumieniem. Zwycięstwo jest bliskie.
Śnię o wiekach chwały. Wybrany lud znów jest u władzy. Wszystkie narody się weselą, bogowie są wielce uradowani. Śnię o zwycięstwie Puhurich.
Nam, Puhurim, nie wolno jednak śnić. Budzę się zatem i przyglądam śpiącemu wciąż Wannerowi. Porównuję jego zniewieściałe, wydelikacone ciało z mymi krzepkimi, pokrytymi twardą, ogorzałą skórą ramionami. Uśmiecham się na ten widok.
Spoglądam na zawieszony na ścianie miecz. Jak wszystko u Wannerów, został on stworzony wyłącznie do dekoracji, nie do obrony. Mnie to jednak nie przeszkadza. Każde ostrze się nada, by przerwać tamę i uwolnić krwawą rzekę płynącą z serc zawistnego narodu.
Nam, Puhurim, nie wolno śnić o zwycięstwie. Nam przykazano o nie walczyć.