Nieprzeniknione masy czerni
kłębiły się, przesłaniając wszystko i tłumiąc w sobie każdy najmniejszy nawet
przebłysk odmienności. Nie była to materia, lecz nicość, w której mieszały się
ze sobą kształty, dźwięki, kolory; wszechogarniająca nieświadomość, w której na
próżno by szukać cienia jakiejkolwiek myśli.
Wtem stała się rzecz niebywała –
u zarania wieczności, pośród tego nie-czasu i nie-materii niby narodzone
właśnie słońce rozbłysnął Koncept. Tak jak przedtem wszystko ulegało czerni,
tak teraz nic nie mogło Jemu się oprzeć. Ogarnął wszystko, więżąc w sobie każdą
cząstkę nieskończoności i narzucając jej jarzmo swej woli.
Tak oto powstał świat. Pod
naciskiem wszechpotężnego i doskonałego Konceptu czerń ukształtowała się w
nieprawdopodobnie regularny system. Wciąż się poruszała, ale w sposób
zaplanowany. Wszystko krążyło, mniejsze twory obiegały większe, a te toczyły
się po kolejnych, coraz większych okręgach. Powstał idealny mechanizm, którego
każdy element, choćby i najdrobniejszy, pełnił istotną funkcję.
Najdoskonalszy jednak pozostawał
Koncept, który nie tylko sam siebie stworzył, ale uformował też wszystko wokół
siebie, tak wielka była Jego moc. Był to artysta niedościgły, ale i kapryśny.
Pierwszy ze światów zniszczył w mgnieniu oka tylko dlatego, że nim skończył się
kształtować ten twór, Koncept zakładał już istnienie innego, doskonalszego. Ten
także długo nie cieszył się względami. Zaledwie pojawiło się na nim życie, coś
się w Koncepcie zmieniło, a cały świat obrócił się w proch.
Trzeci świat był odmienny od
dwóch poprzednich. Nie przypominał już mechanizmu, był jedynie tłem dla
poruszających się na nim żywych idei, toczących ze sobą dyskusje i ścierających
się w ostrych sporach. Bawiło to Twórcę, który przestał już być samym
Konceptem, a wykształcił w sobie własną świadomość, której podlegać musiały
wszystkie pozostałe. Twórca przyglądał się owym sporom, jednocześnie obmyślając
plan kolejnych światów. W czwartym połączył mechanizm z ideą, pozwalając, by
myśl splotła się z materią. Spodobało Mu się to, więc nie zniszczył tego
świata, lecz pozostawił go na długi czas, by poza nim tworzyć kolejne, coraz
doskonalsze. Pozbawione niektórych ułomności swojego pierwowzoru, obdarzone
były cudownościami, o jakich myśląca materia czwartego świata mogła jedynie
marzyć. Zostawiona samej sobie, poczęła nie tylko snuć domysły, ale próbować
także uczynić swój świat odrobinę doskonalszym.
Bez Konceptu wysiłki na niewiele
się zdały. Żadna myśl nie była na tyle doskonała, by móc ustalić, dokąd ów świat
miał zmierzać, wobec czego kierowały nim wyłącznie drobne impulsy. Myśląca
materia stworzyła sobie namiastkę cywilizacji i prosty system wierzeń, który
pomógł jej uporządkować życie. Nie wiedząc, że Twórca nie sprawuje nad światem
żadnej opieki czy choćby kontroli, składano mu ofiary, budowano świątynie i
odprawiano modły, z czasem coraz bardziej zróżnicowane pod wieloma względami.
Cywilizacja rozpadła się na kilka mniejszych, a i te wkrótce się podzieliły i
rozwinęły w różnych kierunkach, daleko im jednak było do najprostszych kultur
późniejszych światów. Tak samo obdarzona myślami materia nie mogła równać się z
prawdziwym Człowiekiem, którego miano świętokradczo sobie przywłaszczyła.
Prawdziwy Człowiek nie zniżał się do oszustwa, kradzieży czy rozlewu krwi, a
tych pełno było w czwartym świecie. Zdawać by się mogło, że to przyczyni się
wkrótce do jego upadku, ale porzucony twór wciąż prężnie się rozwijał, zręcznie
tłumiąc przy tym swoje niedoskonałości.
Byli tacy, co wmawiali innym, że
Twórca bacznie im się przygląda. Straszyli karą za przewinienia, mamili
obietnicami nagrody za dobre, wierne ich nakazom życie, wyłudzając w ten sposób
cudze dobra materialne. Nie zauważali, że ich kazania przeczą sobie nawzajem.
Wszak gdyby Twórca chciał, aby postępowali w jeden określony sposób, nie
pozwoliłby na istnienie tak wieli różnorodnych myśli, istniałaby jedna, której
wszystko musiałoby się podporządkować. Co więcej, w takim przypadku twórca nie
musiałby kontrolować swojego dzieła, wiedząc, że wszystko potoczy się zgodnie z
tą jedną myślą. Na cóż więc byłyby potrzebne wszelkie ofiary i modły wznoszone
do bóstwa, które nie chciało ich wysłuchiwać?
Ożywiona materia nie wiedziała o
tym. Pozwalała prowadzić się złym pasterzom, a gdy umierała, nie czuła do nich
żalu czy rozczarowania, bo zamiast wznieść się na kolejny poziom istnienia,
znikała bezpowrotnie, stając się ponownie w czarnym morzu nieświadomości.
Na nic się nie zda bunt. porządku
świata nic nie naruszy, podobnie jak nic nie wpłynie na Koncept, dopóki On sam
nie zechce się zmienić. Próżne będą wszelkie wysiłki podejmowane po to, by
uczynić swą myśl nieśmiertelną, a prostą materię przedzierzgnąć w prawdziwego
Człowieka. Trzeba pogodzić się z tą myślą, samemu będą bardziej ulotnym od
niej; trzeba wsłuchać się w swoje wnętrze, by usłyszeć ten głos, to niezmienne
od wieków wołanie:
JAM JEST KONCEPT, ZGODNIE Z
KTÓRYM POWSTAŁEŚ. Z MOJEGO KAPRYSU ISTNIEJE TWÓJ ŚWIAT I DLA MOJEGO KAPRYSU
MOGĘ GO W KAŻDEJ CHWILI ZNISZCZYĆ.