Dość bycia małym smutnym
burritem. Trzeba wziąć się w garść, wyjść do ludzi, zacząć żyć.
Aga powoli przetoczyła się na
plecy i wygrzebała z koca. Poszukiwania skarpetek zakończyły się sukcesem. Cóż,
przynajmniej tyle jej się dziś udało. Przepełniona dumą wstała i podreptała do
kuchni, naciągając po drodze wielki sweter i opatulając się golfem po same
uszy. Nie robiła tego z przyzwoitości, w domu i tak nikogo poza nią nie było. Po
prostu zrobiło jej się piekielnie zimno.
Zastanawiała się właśnie, czy w
piekle może być zimno, a jeśli tak, to czy będzie to temperatura bliska zera
bezwzględnego, gdy dotarło do niej, że w otwartej lodówce czegoś brakuje.
Chociaż Ewela uzupełniła wczoraj zapasy, nie kupiła masła, przez co Aga nie
mogła sobie nawet zrobić głupiej kanapki. Zresztą chleb też się skończył.
– Jak zwykle wszystko na mojej
głowie – jęknęła, nie zdając sobie spawy z tego, jak absurdalnie to brzmi.
Naciągnięcie pierwszych lepszych
dżinsów i umycie zębów zajęło jej dosłownie chwilę. I całe szczęście, bo jej
żołądek zdążył się już obudzić i coraz głośniej domagał się śniadania. Makijaż
należało sobie zatem odpuścić, zresztą jaki sens miałoby jego nakładanie do
sklepu, w dodatku o tak nieludzkiej godzinie?
Aga wsunęła stopy w jakieś
cichobiegi i zerknęła na duży zegar wiszący w przedpokoju. Dochodziła dwunasta.
Oj, trochę sobie pospała. Zdarza się. Następnym razem będzie musiała sobie
odpuścić czytanie do późnych godzin nocnych, ale teraz czasu nie cofnie. Może
co najwyżej wcisnąć do kieszeni klucz i garść drobnych i wybiec z mieszkania.
Ogromny uśmiechnięty robaczek
strzegący wejścia do sklepu witał ją już z daleka. Nie odwzajemniła jednak jego
entuzjazmu, do środka weszła bez emocji. Dopiero przy dziale z pieczywem
rozszerzyły jej się oczy. Co by tu…
– Ooo, cześć! Nie wiedziałem, że
mieszkasz tak blisko. Jak tam sprawy się mają? Lepiej, gorzej?
Aga niepewnie odwróciła się w
stronę nieznanego głosu. Przed nią stał rozpromieniony chłopaczek w rurkach i
śmiesznych okularkach, w dodatku z dość zabawnie zaczesaną jasną czupryną.
– Nie pamiętasz mnie? – zapytał
zdziwiony. – To ja, Adam.
Powariowali wszyscy! Przecież jeszcze
wczoraj gotowa byłaby przysiąc, że nie zna nikogo o tym imieniu, więc skąd on
się wziął? Nie mogąc znaleźć sensownej odpowiedzi na to pytanie, Aga jak gdyby
nigdy nic zaczęła pakować świeże bułki do papierowej torebki. Chłopaczek nie
zraził się jednak jej obojętnością.
– Pisałem do ciebie w sprawie
tego ogłoszenia, które wrzuciłaś. Wiesz, tego o tej tablicy i w ogóle… że
martwisz się o siostrę, bo zajmuje się jakimiś popieprzonymi sprawami. No i
obiecałem ci pomóc.
Próbując skojarzyć fakty, Aga
zastygła na chwilę bez ruchu. Adam najwidoczniej zwątpił na chwilę.
– Bo ty jesteś Ewelina, prawda? –
upewnił się.
Wtedy zrozumiała.
Zamorduję
sukę, syknął cienki głosik w jej głowie. Gdyby przyjął
jakąś materialną postać, zdzieliłaby go po łbie, ale w tej sytuacji mogła tylko
skupić się na rozmówcy i zmusić się do uśmiechu.
– Jasne, teraz sobie dopiero
przypominam. Zamyśliłam się, wybacz. Opowiesz mi coś więcej o tej tablicy?
Ciągle się zastanawiam, po co jej to cholerstwo.
Zawinęła brzeg torebki i
skierowała się w głąb sklepu. Adam ruszył za nią, tarabaniąc ciągniętym za sobą
koszykiem.
– Jak już mówiłem, albo wpadła w
jakieś podejrzane towarzystwo, albo naczytała się nie wiadomo czego i myśli, że
może się bezkarnie tym dziadostwem bawić. Nikt normalny tego nie tyka. Nawet
przewertowanie dziesiątek książek na podobnie chore tematy tu nie pomoże, a
wątpię, żeby zadała sobie ten trud. Z tego, co pisałaś, to raczej nie ten typ
osoby.
Aga zatrzymała się przed zamykaną
przezroczystą lodówką. Wciąż na niego nie patrzyła, bała się, że wyczyta z jej
oczu prawdę.
– Masz jakiś pomysł, co mogłabym
zrobić? – zapytała, sięgając po pudełko margaryny. – Wiesz, zawsze była jakaś
dziwna, ale tym razem chyba przegięła. Nie wiem, co może mieć w głowie i jak z
nią o tym porozmawiać tak, żeby się nie obraziła na amen. Albo żeby nie zrobiła
niczego głupiego.
– No racja, to dość delikatna
sprawa. Wygarnięcie jej tego wprost to nie najlepszy pomysł, zwłaszcza że uważa
cię za osobę, która od takich rzeczy trzyma się z daleka i otwarcie nimi
gardzi.
Zamyślił się, nerwowo drapiąc się
po brodzie.
– Wiesz co? Może ja bym z nią pogadał.
Umówiłabyś nas na jakieś spotkanie, a potem jakoś samo by wyszło.
Nagle Adze zaczęło się robić
gorąco. Nie, nie, tylko nie to. Jezu, to będzie katastrofa. Nie miała już
pojęcia, co robić, żeby dotrwać do końca tego przedstawienia, mało tego – żeby
wyjść z niego z twarzą.
– I myślisz, że obcemu by zaufała?
– wydukała niepewnie.
– Nie mam pojęcia. Ale to chyba
najlepsze, co możemy zrobić, nie? Pogadam z nią trochę, zabajeruję, może
zaproszę na jakąś imprezę i odstawimy ze znajomymi szopkę, którą zapamięta do
końca życia, tak, ze już nigdy więcej żadnego świństwa nie tknie. Może być?
Pod Agą ugięły się nogi.
– Bo ja wiem? – jęknęła, próbując
już tylko jak najbardziej odwlec chwilę, w której będzie musiała podjąć
jakąkolwiek decyzję. – Wiesz co, ja już będę chyba szła do kasy.
– Dobra, to jeszcze ci napiszę.
– Lepiej nie pisz – wyrwało jej
się.
Adam posłał jej zdziwione
spojrzenie. Na szczęście właśnie wtedy ją olśniło.
– Wydaje mi się, że dorwała jakoś
moje hasło i może próbować włamać mi się na konto. Zmieniłam je, ale wiesz,
nigdy nic nie wiadomo. Może dam ci swój numer?
– O, super. No to dyktuj.
W ogóle się nie zorientował. Po
prostu wyciągnął telefon i posłusznie wklepał podane cyfry. Nie podejrzewała,
że to będzie takie proste.
– No, to daj znać, jak coś
będziesz wiedziała – rzucił jeszcze. – Do zobaczenia!
Kiwnęła głową i szybko się
oddaliła. Po skasowaniu zakupów niemal wybiegła ze sklepu.
Zapomniała o głodzie. Kiszki
wciąż jej się skręcały, ale tym razem z nerwów. Wtargnęła do domu jak burza,
rzuciła zakupy na kuchenny stół i otworzyła drzwi do pokoju siostry tak
gwałtownie, że huknęła nimi o ścianę.
Najpierw przejrzała pobieżnie
wszystkie widoczne na pierwszy rzut oka powierzchnie, czyli biurko i regały, w
myśl zasady, że pod latarnią najciemniej. Następnie ostrożnie, ale dokładnie
przeszukała zawartość szafy, starając się wymacać pomiędzy kolejnymi warstwami
ubrań choćby ślad czegoś twardego. Na koniec przetrząsnęła wszystkie szuflady.
Wszystko na próżno.
Gdzie ona to schowała? Chyba nie
zabrała tego ze sobą do pracy?
Czując narastające zdenerwowanie,
Aga sprawdziła jeszcze pod poduszką i wewnątrz rozkładanego łóżka. Powoli
jednak zaczęło do niej docierać, że to nie fizyczny brak tabliczki jest tu
największym problemem. Ewela znalazła u niej coś, czego znaleźć nie powinna –
to raz; pewnie czekałaby ją umoralniająca pogadanka, gdyby nie ten idiotyczny
zbieg okoliczności w sklepie. Jeśli to się wyda, czeka ją co najmniej obdarcie
żywcem ze skóry.
Aga zaczęła się trząść. Chcąc się
trochę opanować, opadła na krzesło stojące przy biurku. Wtedy jej wzrok padł na
coś, co w normalnych okolicznościach pewnie by ją lekko zdziwiło, ale teraz
kompletnie oszołomiło.
Zdjęcie. Jedno z wielu stojących
na tej samej półce. Ot, kolorowy kawałek papieru oprawiony w kiczowatą ramkę,
czyli klasa Eweli z gimnazjum. Niby nic wielkiego, ale Aga przysunęła się
bliżej i przyjrzała twarzom osób ustawionych w trzech równych rzędach, a
szczególnie jednej z nich.
Ten koleś… ten dziwny koleś,
którego wczoraj zaczepiła na ulicy... On chodził z Ewelą do klasy!
Gorączkowo szukała w pamięci jego
nazwiska. Kojarzyła go z widzenia, cała szkoła się z niego nabijała, nawet te
roczniki, które nie zdążyły poznać go osobiście. Nazywał się chyba Krzycki i
podobno był strasznym creepem. Imię też miał jakieś dziwne, ale nie była w
stanie go sobie przypomnieć. Świtało jej jeszcze, że mieszkał z matką na
obrzeżach miasta, koło tych starych opuszczonych magazynów, w których kiedyś
lubiła przesiadywać, zwłaszcza na wagarach. Nigdy nie widziała, żeby ktokolwiek
kręcił się po podwórzu.
I ona… z kimś takim… Boże! Jak
mogła od razu go nie poznać?!
Po chwili namysłu uznała, że
przez te lata trochę się jednak wyrobił, ale to dziwne uczucie gdzieś tam w
środku pozostało. Choć z drugiej strony miała nieodpartą chęć poznania go
bliżej, żeby dowiedzieć się, jakim naprawdę był człowiekiem. W końcu ją też
swego czasu wytykano palcami i wyśmiewano.
Może by tak odwiedzić stare
magazyny? I tak nie miała nic produktywnego do roboty, jak zwykle zresztą. Po
drodze zaopatrzy się jeszcze w tamtejszym osiedlowym sklepiku w alkohol i
fajki, jak za dawnych dobrych czasów.